Cezary Łazarewicz powraca do sprawy zamordowanego w 1983 roku Grzegorza Przemyka, ukazując jak działał zbrodniczy system i jak ta śmierć zmieniła życie wielu osób.
Reportażowi „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka” towarzyszy motto ze „Struktury kłamstwa” Piotra Wierzbickiego:
Kłamstwa nie chodzą w pojedynkę.
kłamstwa chodzą stadami.
Stadami uporządkowanymi.
Kłamstwa układają się w system.
Autor ukazuje, jak bestialskie pobicie dziewiętnastoletniego maturzysty uruchamia całą lawinę kłamstw – „żeby nie było śladu”. Podobnie jak Maciej J. Drygas zrekonstruował po latach historię Ryszarda Siwca – zapomnianego bohatera, który podpalił się na Stadionie Dziesięciolecia, tak też Cezary Łazarewicz odsłania prawdę przywaloną stosem kłamstw i czyni w taki sposób, że od książki nie można się wprost oderwać. Bada strukturę kłamstwa i obnaża je, zaś historie ludzi, których kłamstwo niszczyło psychicznie i fizycznie, są wstrząsające.
Dokumenty, które przemawiają
Na początku jest zawsze jakiś silny impuls. Reżyser filmu „Usłyszcie mój krzyk” dotarł do 7-sekundowego zapisu na taśmie filmowej, który mimo zdjęcia przez cenzurę, zachował się w archiwach TVP. Natomiast autor reportażu natrafił na list poetki Barbary Sadowskiej – matki Grzegorza Przemyka, zachowany w aktach Sądu Okręgowego w Warszawie. Przemówił do niego z równą mocą. „Poczułem – pisze we wstępie – że te trzy zdania są skierowane do mnie”:
Ludzie o miedzianym czole, utożsamiający milicję z władzą, postanowili poświęcić prawdę dla swoich doraźnych korzyści, skompromitować wymiar sprawiedliwości w Polsce cynicznymi manipulacjami, które będą kiedyś książkowym przykładem niesprawiedliwości. Nie przypuszczam, żeby nastąpiło to prędko. Będzie to w takich czasach, kiedy systematyczne bezczeszczenie grobu mojego świętej pamięci syna Grzegorza będzie już tylko haniebnym znakiem dzisiejszej rzeczywistości.
Autor reportażu drobiazgowo odtwarza wydarzenia tamtych lat na podstawie zachowanych dokumentów, a także wspomnień świadków. Jednocześnie tworzy znakomite portrety głównych bohaterów, dzięki czemu nie tylko możemy zrozumieć motywy ich postępowania, ale również poczuć empatię w stosunku do nich. Notatki i raporty Służby Bezpieczeństwa sąsiadują z zapiskami postaci z opozycji, np. Wiktora Woroszylskiego, przyjaciela Barbary Sadowskiej, artykuły prasowe – z zeznaniami świadków. Sprawa staje się głośna dzięki zagranicznym dziennikarzom i nie sposób zrzucić ją na „nieznanych sprawców”. Zaczyna się więc wielka manipulacja, w którą zostały zaangażowane dziesiątki osób, tworząc system kłamstwa. Łazarewicz uświadamia nam, jak tworzy się ów system.
Sieć kłamstw
Grzegorz Przemyk został aresztowany na Placu Zamkowym, ponieważ zwrócił na siebie uwagę zomowca, a że nie posiadał przy sobie dokumentu tożsamości, został pobity i wrzucony do milicyjnej nyski, a następnie skatowany na komisariacie, skąd zabrało go pogotowie. Już wówczas sugerowano, że chłopca należy zawieźć do psychiatry, ponieważ zachowuje się dziwnie. Bito go tak, aby – jak instruował jeden z policjantów – „nie było śladów”. Sekcja zwłok wykazała, że miał tak zmasakrowane wnętrzności, że nawet natychmiastowa pomoc niczego by nie dała. Ale pomoc przyszła znacznie później, bo najpierw matka zabrała syna z psychiatrii i zawiozła do domu, a nazajutrz zmarł w szpitalu, pomimo operacji.
Wkrótce po pogrzebie Grzegorza ukazuje się w prasie notatka – pierwszy oficjalny komunikat przedstawiający ofiarę śmiertelnego pobicia jako awanturnika, który sprowokował użycie siły przez… sanitariuszy karetki. Nieważne, że są świadkowie pobicia go przez zomowców na komisariacie, a także i to, że chłopak był wyjątkowo spokojnym młodym człowiekiem. Istotną rolę w tworzeniu odpowiedniej narracji miał rzecznik rządu Jerzy Urban, który doradzał i proponował gen. Jaruzelskiemu pewną strategię postępowania (na początku „siać zwątpienie”), ale także sam pisywał do prasy i wypowiadał się publicznie przed kamerami. Ale nie on jeden. W tym czasie trwają konsultacje ze specjalistami od propagandy, m.in. z prof. Włodzimierzem Szewczukiem – socjologiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który proponuje pokazanie „wroga” w najczarniejszych barwach, a także ocieplenie wizerunku milicji i SB. Jeszcze dalej idzie zespół prof. Józefa Borgosza z Wojskowej Akademii Politycznej, który proponuje zrzucić winę na … kolegów, matkę i sanitariuszy:
Działać zdecydowanie – radzi profesor – by nie dawać do zrozumienia, że MO poczuwa się do winy. Można twierdzić, że uszkodzenie ciała nastąpiło w trakcie szamotania się w karetce, szpitalu, czy też u matki w domu.
Taką wersję podtrzymuje potem gen. Kiszczak. Twierdzi, że chłopiec był zaniedbany, upijał się, leczył psychiatrycznie i miał próby samobójcze, matka zaś po operacji głowy nadużywała alkoholu i wszczynała awantury. Zostaje powołany cały sztab ludzi, którzy pracują nad tym, aby zmusić głównych świadków do zmiany zeznań – przez rozpracowywanie i zastraszanie ich oraz ich rodzin i znajomych.
To akcja zakrojona na wielką skalę. Dotyczy to w szczególności głównego świadka – Cezarego F. Aby go złamać, nęka się jego rodzinę. Aby pojąć, jaka była skala tego zjawiska, reporter przytacza m.in. taki fakt, że powołano specjalną grupę operacyjną, składającą się z funkcjonariuszy SB odpowiedzialnych za różne dziedziny (działalność gospodarcza – bo rodzice chłopca mieli farmę lisów i pralnię, a także kryminalna i antypaństwowa), że co dnia Cezarym zajmowało się dwunastu tajnych funkcjonariuszy, a każdy z nich raportował najdrobniejsze szczegóły z jego życia. Taką ”opieką” otoczono także innych świadków lub znajomych Przemyka.
Kozły ofiarne
Trwa również zastraszanie lekarzy i sanitariuszy, którzy zetknęli się z Grzegorzem Przemykiem przed jego śmiercią. Aby móc oskarżyć załogę karetki pogotowia, miesiącami inwigilowana jest służba medyczna, zarzuca się załogom pogotowia okradanie i napaści na chorych, a wreszcie wsadza się ich do aresztu i trzyma miesiącami, aby w pewnym momencie wykorzystać jako „dowód”. Tak było w przypadku dr Barbary Makowskiej-Witkowskiej, której sfingowany proces potrzebny był władzom, aby utrwalić w świadomości społeczeństwa mniemanie, że na pogotowiu biją pacjentów.
Mimo to naoczni świadkowie pobicia Przemyka nie ulegają presji, toteż władze postanawiają wprowadzić w życie scenariusz, wedle którego winni pobicia są sanitariusze karetki pogotowia. W świetle akcji oczerniania pracowników pogotowia wersja ta wydała się władzom wysoce prawdopodobna. Teraz wystarczyło zastraszyć sanitariuszy, aby – już aresztowani pod jakimś pretekstem – przyznali się do winy. Należało tylko znaleźć słaby punkt.
W tym celu zostaje powołany ośmioosobowy zespół dochodzeniowo-śledczy, który ma wypracować technikę przesłuchań mających skłonić Michała Wysockiego i Jacka Szyzdka do przyznania się. Są przesłuchiwani dzień i noc, a jednocześnie zostaje aresztowany obrońca Sadowskiej – Maciej Bednarkiewicz. Wysockiemu daje się do zrozumienia, że jego syn może mieć „wypadek” i to ostatecznie sprawia, iż bierze on winę na siebie. Próbuje wprawdzie odebrać sobie w celi życie, ale zostaje uratowany i usłyszy, że pozwolą mu odejść dopiero wtedy, gdy weźmie winę na siebie. Po amnestii zostaje wprawdzie uwolniony, ale odtąd doświadcza ostracyzmu i pogardy, nie może znaleźć pracy, opuszcza go żona….Po latach, kiedy będzie mógł zapoznać się ze swoją teczką personalną, ze zdumieniem odkryje, że śledziło go prawie trzystu esbeków i że raporty dotyczące jego osoby trafiały codziennie na biurko Jaruzelskiego i Kiszczaka.
Niedawno dowiedziałem się, jak wielka rzesza ludzi na to pracowała – powie reporterowi Wysocki. Prokuratorzy, esbecy, milicjanci, najwyżsi dostojnicy państwowi traktowali mnie jak pionek na szachownicy. Nie rozumiem, dlaczego nikt z nich nie poniósł kary.
Dodajmy, że takich pionków było wiele i żaden z nich nie wyszedł z tej sprawy cało. Łazarewicz śledzi ich losy i, o ile to możliwe, rozmawia z nimi o tej sprawie. Nie wszyscy chcą do niej powracać, a niektórzy żyją tylko tym, ale nie ufają reporterom.
Kiszczak i inni
Kiedy w Polsce ogłoszono koniec komunizmu, pod nadzorem Kiszczaka spłonęło wiele akt, zatarto wiele śladów, choć, jak wiemy, niektóre teczki zachował, aby móc nadal pociągać za sznurki. Nie wszystkie ślady udało się jednak wówczas zatrzeć. Kiedy znaleziono kilkadziesiąt teczek ze sprawy Przemyka i okazało się, jaką rolę spełnił w niej Kiszczak. Odsunięto go od władzy, choć był kandydatem na premiera i omal nim nie został. Ale na tym się skończyło.
A pozostali? Próby ojca Grzegorza – Leopolda Przemyka, zmierzające do tego, aby wskazać i ukarać prawdziwych winowajców, spełzły na niczym. Wprawdzie w 2008 roku, a więc 25 lat po śmierci Grzegorza, sąd wskazał imiennie prawdziwych napastników i wiadomo już było, że tym, który bił, „aby nie było śladów”, był Ireneusz Kościuk, a tym, który chłopca trzymał, był Krzysztof Dalmata, jednak w lipcu 2010 roku Sąd Najwyższy umorzył sprawę z powodu… przedawnienia. Wprawdzie Europejski Trybunał Praw Człowieka odpowiedział pozytywnie na skargę Leopolda Przemyka i nawet zasądził odszkodowanie, ale umierający wówczas ojciec nie czuł satysfakcji, raczej rozgoryczenie.
Reportaż Cezarego Łazarewicza kończy próba odnalezienia tego, który zabił – Ireneusza Kościuka. Okazuje się, że po przejściu na emeryturę otworzył firmę czyszczącą dywany, a w końcu wyjechał wraz z żoną do Włoch. Reporter znajduje jego zdjęcie na Facebooku:
Oglądając je – pisze – warto zwrócić uwagę na pogodny wyraz twarzy mężczyzny w średnim wieku (…). Nie jest zbyt podobny do tego człowieka, którego znam ze zdjęć z sali sądowej. Tam zawsze był zasępiony, bez uśmiechu, z szarymi oczami bez wyrazu. Tu na każdej fotografii się śmieje. Być może dlatego, że na żadnej ławie oskarżonych już nie zasiądzie.
Reportaż Cezarego Łazarewicza nie tylko obnaża system kłamstwa, który obowiązywał przez cały czas trwania komunizmu w Polsce, a w stanie wojennym jeszcze się nasilił, ale udowadnia także, że prawda jest od niego silniejsza. Pozostawia nas jednak z poczuciem goryczy, wynikającym w faktu, że kłamstwo nadal triumfuje i ma się dobrze.
Książka Cezarego Łazarewicza ukazała się w Wydawnictwie Czarne.