Kino historyczne jest w Polsce niezwykle popularne i chętnie oglądane, bo przybliża rozmaite wydarzenia z historii, które w większości znamy jedynie z podręczników. Takie produkcje cieszą się ogromną popularnością także wśród filmowców. Ostatnie 17 lat, od powołania Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, przyniosło szereg wielkich obrazów oraz liczne filmy dokumentalne. Ich twórcy dobrze wiedzą, że sam temat nie gwarantuje sukcesu. Przede wszystkim potrzebny jest wciągający scenariusz oraz odpowiednio wysoki budżet, który pozwoli z właściwym rozmachem zainscenizować na ekranie historyczne wydarzenia.
Jeśli chodzi o fascynujące opowieści, które warto przenieść na ekran, historia Polski to istna studnia bez dna. Nic dziwnego, że właśnie do tej tematyki filmowcy odwołują się tak często i tak chętnie.
– Z moich doświadczeń wynika, że zapotrzebowanie na dobre kino historyczne jest olbrzymie. Bardzo się cieszę, że mamy w Polsce wielu bohaterów, którzy zasługują na pokazanie ich w filmie. Absolutnie nic im nie ujmując, można ich historie porównywać do przygód Jamesa Bonda. Mamy wiele takich historii, które powinny zostać sfilmowane, i mam nadzieję, że się tego kiedyś doczekamy – mówi agencji Newseria Lifestyle Anna Dobrowolska, producentka filmowa. – Życie pisze naprawdę najlepsze historie.
Większość historii jest dobrze znana z podręczników czy książek historycznych, dlatego też filmowcy stają przed niełatwym zadaniem opowiedzenia ich na tyle ciekawie, żeby widzowie doznawali niekłamanych emocji. Dobry scenariusz, wyraziści bohaterowie, a w obsadzie znane nazwiska w dużej mierze gwarantują, że taka produkcja osiągnie sukces.
– Najważniejszy punkt to postać, drugi aspekt to scenariusz. I dopiero zaczynają się kolejne elementy, czyli to, jak przygotowana jest produkcja, kto występuje i kto dalej będzie to promował. Myślę, że aktor o statusie gwiazdy jest zawsze wspaniałym pomysłem na pociągnięcie całego przedsięwzięcia. Wielkie nazwiska unoszą film i rzeczywiście potrzebne są do tego, by później film promować i móc go znakomicie sprzedać – podkreśla Anna Dobrowolska.
Polski Instytut Sztuki Filmowej chętnie finansuje produkcje historyczne, bo jest to jeden z priorytetów jego działalności. Producenci sięgający po tematy z tego gatunku mogą też liczyć na pomoc Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które finansuje ekranizacje m.in. przez dotacje dla Filmoteki Narodowej – Instytutu Audiowizualnego, Telewizji Polskiej czy Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych. Jak informuje MKiDN, w ciągu ostatnich sześciu lat dzięki wsparciu resortu i instytucji mu podległych powstało 88 filmów fabularnych i dokumentalnych o polskiej historii, a ponad 140 kolejnych jest w realizacji lub w procesie przygotowań.
– W tej chwili film, żeby mógł osiągnąć sukces międzynarodowy, musi być na wysokim poziomie, a żeby być na wysokim poziomie, musi kosztować. Musi to być tzw. production value, a to po prostu kosztuje, musimy mieć tego świadomość. Ale zbieranie pieniędzy jest w filmie zawsze najbardziej skomplikowane i wiąże się z kontaktami, dywersyfikacją źródła finansowania i należy uparcie dążyć do celu – mówi producentka filmowa.
Pole do popisu w kinie historycznym jest bardzo szerokie. Akcja takiego filmu może się toczyć w dowolnym momencie dziejów, może to być kameralna produkcja bądź epickie widowisko, film wojenny bądź biograficzny. Do dziś wielką popularnością cieszą się kręcone kilkadziesiąt lat temu filmy nawiązujące do dzieł literatury i ważnych wydarzeń z historii Polski: „Potop” oraz „Ogniem i mieczem” Jerzego Hoffmana czy „Krzyżacy” Aleksandra Forda.
Jednym z popularniejszych tematów, na którym skupia się polski film, są wydarzenia i postacie okresu PRL-u. Wśród kręconych w ostatnim czasie obrazów jest m.in. tegoroczny kandydat Polski do Oscara w kategorii filmu nieanglojęzycznego, „Żeby nie było śladów” Jana P. Matuszyńskiego, który opowiada historię Grzegorza Przemyka. Realia życia w okresie PRL-u stają się również tematem przewodnim filmów obyczajowych, a nawet komedii. Wśród takich „lżejszych” formatów są m.in. niedawno oglądana na dużym ekranie „Zupa nic” Kingi Dębskiej czy „7 uczuć” Marka Koterskiego.
Bardzo często filmowcy sięgają po temat II wojny światowej, nazistowskich zbrodni, prześladowania Żydów i okrucieństw obozów koncentracyjnych. Te produkcje przyciągają szeroką publiczność nie tylko w Polsce, lecz także na całym świecie. W ostatnich dwóch dekadach mieliśmy okazję oglądać takie obrazy jak „Pianista” Romana Polańskiego, „Katyń” Andrzeja Wajdy, „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego, „Miasto 44” Jana Komasy czy „W ciemności” Agnieszki Holland. Fascynacja tym okresem widoczna jest także w innych gałęziach kultury, chociażby w literaturze.
– Myślę, co jest bardzo ciekawe, że temat Auschwitz zyskuje na atrakcyjności. Nie wiem, czym to jest spowodowane, ale możemy zaobserwować ostatnio wręcz wysyp różnych publikacji dotyczących Auschwitz. Ludzie, jak widać, ciągle się tym interesują i fascynują ich jakieś skrajności, które w tym miejscu można było spotkać, a więc z jednej strony skrajna szlachetność, a z drugiej – skrajne zło – mówi producentka filmowa.
„Auschwitz w popkulturze” był jednym z tematów poruszanych podczas Thursday Gathering, cyklicznej imprezy, jakie Fundacja Venture Café Warsaw organizuje w każdy czwartek w Kampusie Innowacji w warszawskim Varso. Spotkanie było pretekstem do omówienia sytuacji kina promującego polską historię oraz narzędzi jego finansowania, a także okazją do upamiętnienia zmarłego 10 lat temu Wilhelma Brasse, byłego więźnia Auschwitz, który w obozie był fotografem. Anna Dobrowolska była producentką filmu „Portrecista”, w którym Wilhelm Brasse opowiada o swojej pracy.